wtorek, 3 września 2013

4) ROZDZIAŁ CZWARTY

Zatrzymałem się kilka metrów dalej. Wiedziałem, że ta tablica to sprawka mojego starego znajomego. Był zdolny do wszystkiego, dlatego bałem się o Alice. Cholernie się bałem. A pomogę jej tylko wtedy, gdy w końcu rozprawię się z Louisem. Udałem się wgłąb lasu. Nagle usłyszałem głośną rozmowę:
-Gdzie on kurwa jest?
-Spokojnie stary, zaraz tu będzie.
-Nie kurwa, nie będę spokojny! Nie po to tyle czekałem. Chcę go w końcu zniszczyć-dodał ściszonym głosem.
-Nie uda ci się-postanowiłem przerwać ich dyskusję.
Chłopak uśmiechnął się.
-Witaj Justin. Myślisz, że boję się emerytowanego dilera? Na twoim miejscu już bym uciekał. Zrobię z tobą to co kiedyś zrobiłem z Madisonem, pamiętasz? Albo tą głupią dziwką Khloe?

Zwykły sierpniowy dzień. Właśnie byliśmy w drodze do kina. Nagle Michael zatrzymał się przy jednej ze sklepowych witryn. 
-Khloe, ten broszka pięknie współgrałaby z kolorem twoich oczu-przytulił ją, a ona lekko się zarumieniła. Zawsze była nieśmiała. Tylko przy mnie udawało jej się rzeczywiście otworzyć. 
-Może wejdziemy do środka?-zapytał dziewczynę Madison. 
Skinęła głową. 
-Mamy poczekać?-zapytałem.
-Dogonimy Was-odpowiedział chłopak. 
Przyjaźniliśmy się od dziecka. Przez te kilkanaście lat staliśmy się nierozłączni, dlatego cieszyłem się, gdy związał się z moją siostrą. Wiedziałem, że on jej nie skrzywdzi.
Razem z resztą naszej grupy udałem się na przystanek tramwajowy. 
-Co to za dźwięk?-nagle zapytała jedna z dziewczyn. 
Dopiero wtedy zacząłem się przysłuchiwać. 
Strzały. 
-Cholera! Kryjcie się! 
Grupka zaczęła rozbiegać się we wszystkich kierunkach. Schowałem się za starym budynkiem i przyglądałem się całej akcji. Takie sceny widziałem już setki razy i normalnie nie wzbudzało to we mnie żadnych emocji, ale tym razem miałem złe przeczucie. Spojrzałem w stronę ofiar. Była ich dwójka. Zakrwawiony chłopak leżał na jezdni, a dziewczynę trzymał napastnik. Nie widziałem jej twarzy, ale mimo wszystko wydawała się znajoma. Szczupła sylwetka. Elegancka, kolorowa sukienka. Czarne, kręcone włosy. Zamarłem. 
-Khloe!-wyskoczyłem na ulicę.-Zostaw ją.
Napastnik odwrócił się w moim kierunku.
-Witaj Justin-uśmiechnął się.
-Zostaw ją w spokoju. 
-Nie mogę. Nie po tym co zrobiła-po chwili ciszy dodał-Widzisz tego chłopaka?-kopnął martwe ciało
Nie drgnąłem. Nie chciałem tego zobaczyć. 
-Widzisz go?-powtórzył pytanie spokojnym głosem.
Spojrzałem w dół. Mój najlepszy przyjaciel. Po moim policzku popłynęła jedna jedyna łza. 
-Dlaczego?-załkałem cicho.
-Widzisz... ktoś chciał, żeby tak było. Przecież nie zabijam bez powodu. Dwa dni temu ktoś do mnie zadzwonił. To była młoda i dość głupia dziewczyna. Płakała. Nic dziwnego. Właśnie przeżyła pierwszą kłótnię z chłopakiem. I, jak się zorientowałem, była pod wpływem alkoholu... Jeśli nie narkotyków. Powiedziała, że chce jego śmierci. Dla mnie nic nadzwyczajnego. Podała mi nazwisko ofiary. Pewnie domyślasz się, że chodziło o Madisona. 
-Łżesz.
Wzruszył ramionami.
-Po co miałbym to robić? Przecież i tak wiesz, że to co mówię jest prawdą. 
Co prawda, ta sama dziewczyna zadzwoniła do mnie dzień później. Chciała odwołać zlecenie. Ja jednak zwrotów nie przyjmuję. I, jak widzisz, zrobiłem co zrobiłem. Dokładnie tak, jak chciała tego ta suka-powiedział, wyciągając pistolet.-Teoretycznie to wszystko przez nią. Ona chciała jego śmierci więc tak jakby ona go zabiła-zaśmiał się, po czym skierował swoje słowa do Khloe.-A wiesz, w niektórych stanach, osoby, które zabijają same są zabijane.
Tak często powtarzał to jedno słowo. To jedno słowo, które rozsadzało mnie od środka. ZABIJANIE. 
-Więc dlaczego nie miałoby być tak i tutaj?-zapytał.-Żegnaj, dziwko.
Wystrzelił. 
-Do zobaczenia Justin-szepnął, kiedy ja klęczałem nad jej ciałem. Zakryłem oczy dłońmi, by nie wiedzieć jak umiera. I zacząłem płakać. Ostatnim co słyszałem to pisk opon. A potem... zemdlałem. 

-Nie waż się tak o niej mówić!-podszedłem bliżej.
-Ach tak, przecież była twoją siostrą. Była, pamiętasz?
Złapałem go za szyję, ale w tym momencie napadł na mnie Harry.
Chwilę później leżałem już na ziemi. Czułem ból w okolicy żeber, które prawdopodobnie były już złamane. To im nie wystarczyło. Dostałem jeszcze kilka razy w twarz. Zacząłem pluć krwią, ale udało mi się wyszeptać:
-Nie będziesz miał żadnej satysfakcji, jeśli zabijesz mnie w ten sposób. Dwóch na jednego?-po chwili przerwy dodałem- Nawet początkujący daliby sobie radę.
Louis posłał znaczące spojrzenie swojemu kompanowi, a ten powoli odszedł w kierunku czarnego samochodu i odjechał.
-Jest dokładnie tak jak chciałeś. Chociaż nie wiem czy to ci w czymś pomoże-zaśmiał się.
-Jeszcze zobaczymy-podniosłem się.
-Masz zdecydowanie za dużo pewności siebie, jak na dilera-uśmiechnął się głupio.
-Dilerzy ten potrafią zabijać-położyłem zdecydowany nacisk na ostatnie słowo.-Pamiętasz?

Obwiniałem się przez cały czas. Wreszcie nie wytrzymałem. Wystarczyło kilka telefonów do odpowiednich osób i sprawa będzie załatwiona-pomyślałem. 
Horan. 
Wykręciłem numer, a już po trzech sygnałach usłyszałem ten przygaszony głos.  
-Czego chcesz, Bieber? 
-Mam sprawę, chodzi o bandę Tomlinsona. 
Chłopak zakrztusił się.
-Tomlinsona? Chyba cię pojebało. W tym nawet  ja nie pomogę.
-Strach cię obleciał?-zakpiłem.
-Sam wiesz, że oni są nieobliczalni. Poza tym, co ty chciałbyś im zrobić?
-Wysadzić-odpowiedziałem jakby to było coś oczywistego.
Usłyszałem śmiech w słuchawce. 
-Chyba sobie żartujesz, albo po prostu ja się przesłyszałem
-Wystarczy jeden ładunek-przerwałem-wiem, że dałbyś radę załatwić coś tak mocnego.
-Tak, ale...-nie potrafił znaleźć żadnych argumentów-No dobra, zastanowię się, ale niczego nie obiecuję. Zadzwonię jak będę coś miał-rozłączył się.
Musi się udać.

Równo o 23:00 dostałem sms od nieznanego numeru:
"Przyjdź po odbiór punkt druga" 

Nie mogłem się doczekać!

O 1:58 zjawiłem się na starej budowie. To tu zawsze się spotykaliśmy więc tu miała czekać na mnie przesyłka. W ciemności dostrzegłem szybko poruszającą się postać, która rozstawiła coś pod stertą desek. Uśmiechnąłem się do siebie. 
Nareszcie.  
Po wzięciu czarnej paczki udałem się do domu. Musiałem to jeszcze raz przemyśleć. 
Wszystko powinno być po mojej myśli. Teraz potrzebny będzie Payne. Narkoman i alkoholik, który jakimś cudem dostał pracę na poczcie. I właśnie dzięki tej pracy będzie mógł mi pomóc. I tak ma u mnie dług do spłacenia. Powinien się zgodzić.

O poranku zadzwoniłem do chłopaka, powoli wyjaśniając mu to co ma zrobić. Nie wspomniałem co jest w przesyłce, ale kazałem mu szybko się ulotnić, po dostarczeniu jej. Nawet nie śmiał pytać co jest w środku. Na wykonanie zadania miał dokładnie godzinę. Zjawił się u mnie w przeciągu kilkunastu minut. Powtórzyłem wszystko jeszcze raz i wreszcie Liam udał się do rezydencji gangu "Tommo". Pojechałem za nim. Nie mogłem przegapić tej demolki. 
"Ding dong"-zabrzmiał dzwonek do drzwi. Przed dom wyszedł niewysoki mężczyzna o długich czarnych włosach. 
-Paczka dla państwa.
-Niczego nie zamawialiśmy-burknął. 
-Ale to nie pomyłka. Jest zaadresowane na ten adres. Najlepiej będzie jeśli pan po prostu sprawdzi co jest w środku, a jeśli rzeczywiście okaże się, że ktoś popełnił błąd, niech pan po prostu to odeśle. Do widzenia. 
Teraz wystarczyło tylko czekać. Na pewno nie zajmie to długo. A nie powinni się zorientować, nie są na tyle inteligentni, jak na płatnych zabójców. 
Nie pomyliłem się. Kilka minut później wszystko stanęło w płomieniach. Horan rzeczywiście dobrze spełnił swoją rolę. To był piękny widok. Zaśmiałem się pod nosem i wróciłem do mieszkania.
Po wieczornym wydaniu wiadomości okazało się, że zginęli prawie wszyscy. Dokładnie 12 osób. Przeżył tylko niejaki Styles. I Tomlinson, którego w tym czasie nie było z resztą. Kurwa. 
Ale znalazłem tego pozytywy, teraz przynajmniej wie, jak to jest stracić najbliższych.. 
Jak to mówią-oko za oko, ząb za ząb. 

-Stul pysk!
Zaśmiałem się.

A on strzelił.


Od autorki: 
Dziękuję za wszystkie wejścia i dziękuję za pierwsze komentarze, które naprawdę bardzo mi pomagają! xx #LoveYouAll

środa, 21 sierpnia 2013

3) ROZDZIAŁ TRZECI



3.
Alice pov
-Jak to uciekła?!-usłyszałam zdenerwowany głos.
W takim razie był tu ktoś jeszcze. Ktoś kto pomaga Harry'emu.
-Damy sobie radę bez niej-te słowa z pewnością wypowiedział mój porywacz.

Przez chwilę panowała cisza.
-Czekaliśmy już wystarczająco długo-powiedział nieznajomy.- Mamy z nim parę spraw do wyjaśnienia więc znajdź tą małą do cholery! Nie mogła daleko odejść!
Przestraszyłam się. Nie widziałam gdzie się schować. Zanim przyjedzie Justin może minąć dużo czasu.
Przeklnęłam w myśli. Justin... on nie może tu być. To z pewnością o niego im chodzi. Nie wiem co mogą mu zrobić, ale nie chciałam ryzykować. Po raz kolejny wybrałam jego numer. Odebrał po paru sekundach:
-Wszystko w porządku?
-Nie możesz tu przyjechać!
-Nie wiesz co mogą ci zrobić jeśli będziesz sama.
-Dam radę.
-Nie, ku*wa nie dasz
-Po prostu uwierz we mnie...
-To ty uwierz w ich możliwości.
Po tych słowach rozłączył się.
Co to wszystko znaczy?-zastanawiałam się. Skąd on ich może znać?
Z rozważań wytrącił mnie dźwięk zbliżających się kroków. Nie było szans na ucieczkę. Spojrzałam przez dziurkę od klucza. Harry właśnie wchodził do sąsiedniego pomieszczenia. Rozejrzałam się po pokoju. Jedno krzesło, nic więcej. Postanowiłam schronić się w jedynym zaciemnionym kącie. Teraz wystarczyło czekać. Nie dawałam sobie nadziei... Słyszałam tylko trzask otwieranych i zamykanych drzwi. Tutaj też wejdzie.
Otwiera, zamyka, otwiera, zamyka-powtarzałam- otwiera... przekroczył próg, spojrzał w stronę rozbitej szyby w oknie. Domyślił się. Słyszałam jego ciężki oddech, był zdenerwowany. Gdyby mnie zauważył.... nie mogłam zwracać na siebie uwagi. Nie mogłam. Nagle chłopak odwrócił się i powoli odszedł. Wyszedł. Odetchnęłam z ulgą, ale mimo wszystko to nie był koniec. Prędzej czy później będę musiała stąd wyjść. Kiedy tylko opuści to piętro, poszukam innego schronienia-myślałam. Czas mijał nieubłaganie wolno. Siedziałam w zupełnej ciszy i osamotnieniu. Chciałam tylko wiedzieć co dzieje się z Jsutinem. Modliłam się o to. by mnie znalazł, chociaż w głębi duszy bałam się o niego. Tu nie było bezpiecznie. Zwłaszcza dla niego. Przesunęłam się bliżej drzwi nasłuchując. Nie było nikogo, chyba nie. Nie mogłam tu przecież gnić całą noc, wystarczyło zaryzykować. Oparłam dłoń na klamce. Drzwi poruszyły się lekko skrzypiąc. Serce biło mi coraz mocniej, ale kiedy wyszłam na korytarz, czułam, że nie jestem sama. Rozejrzałam się, bez skutku szukając innej osoby. Wreszcie zza ściany wychyliła się postać okryta ciemnym kapturem.
-Koniec zabawy, suko.
Zatrzęsłam się.
-Kim ty do cholery jesteś?!
Stałam w bezruchu. On podszedł bliżej. Poczułam jego miętowy oddech zmieszany z zapachem tytoniu. Nasze klatki piersiowe zetknęły się. Przełknęłam ślinę. Złapał mnie w pasie, nachylając się nad moją szyją. Najpierw jego zwilżone wargi lekko musnęły moją szyję. Jednak chwilę później poczułam okropny ból.
Przestań!-krzyknęłam.
On jakby nie zwracając uwagi na moje słowa kontynuował. Przegryzł moją skórę. Zabrakło mi tchu. Załkałam cicho. A on robił to dalej. Starałam się go odepchnąć, ale był za silny. Po paru minutach zauważył moją bezwładności i rozpacz. Łzy spływały mi po policzkach. W tym momencie zetknął nasze czoła, tak, że zdążyłam zobaczyć jego oczy.
-Nie uda ci się to. Znajdą mnie, już mnie szukają-oświadczyłam bez zastanowienia.
-Mam nadzieję-przegryzł wargę
-Justin mi pomoże-szepnęłam.
-Właśnie na niego czekam. To z nim rozpocznie się zabawa-oznajmił.
W co ja go wpakowałam?
-Przeszłość zawsze wraca. Jego także nie ominie. Ty tylko pomogłaś. Dzięki tobie spotkamy się znacznie szybciej-podszedł do mnie i nachylił się, tym razem nad uchem i wyszeptał-dziękuję.

Po moim ciele przeszły ciarki. Dlaczego on to robi? O jaką przeszłość chodzi?
Na razie wiedziałam tylko jedno, mój chłopak nie może się tu znaleźć.

later 

-Louis, nie mogę jej znaleźć-do pokoju wbiegł zadyszany Harry.
-Jest ze mną-wskazał na krzesło, stojące na środku pokoju.
Oboje uśmiechnęli się porozumiewawczo, po czym zaczęli rozmawiać o tym co zrobią z Justinem, kiedy się tu pojawi.
-Kurwa, oni nie mogą mu nic zrobić. Nie mogą-powiedziałam jakby do siebie. Jednak ton mojego głosy był zdecydowanie za głośny.
-Czego nie możemy, skarbie?-Louis zbliżył się do mnie, łapiąc mnie za podbródek, tak, abym na niego spojrzała.
-Czego do cholery nie możemy?-powiedział spokojnie, chociaż było widać, że jest zdenerwowany.
-Słyszałeś-syknęłam.
-Powinnaś odzywać się grzeczniej-poczułam ból na prawym policzku. Uderzył mnie.
Zacisnęłam zęby, po to, by się nie rozpłakać.
-Nie słyszałeś, że kobiet się nie bije?
-Nie po to tyle lat walczyłyście o równouprawnienie-uśmiechnął się zadziornie.-A tak przy okazji niech to będzie nauczka na przyszłość, bo wiesz... ze mną nie warto się ze mną kłócić. Nigdy nie wiesz jak możesz skończyć.
-Mogłabyś z łaski swojej podać mi twój telefon?-zapytał Louis.
Nie reagowałam.
-Próbowałem grzecznie.... Wybierz numer do Justina-zaczął.
-Nigdy-przerwałam mu.
Uniósł jedną z brwi.
-Nigdy?
-Nigdy-potwierdziłam.
Podszedł do mnie, wyciągając nożyk z tylnej kieszeni jeansów.
-Wiesz...zaraz wyraz twojej pięknej buźki może się zmienić-nachylił się nam moimi ustami. -A więc?
Przełknęłam ślinę.
-Dobrze-szepnełam.
Wyciągnęłam komórkę z torby.
Nie oddam mu jej tak łatwo-pomyślałam.
Niewiele myśląc rzuciłam swoim smartfonem w kierunku drzwi, z nadzieją, że szybko się roztrzaska.
Jednak ten, zamiast wylądować w kawałkach na podłodze, znalazł się w dłoni Harry'ego.
Co jest do cholery?!
-Z nami nie wygrasz-uśmiechnął się znacząco Louis.
Właśnie się znienawidziłam.
Z łatwością rozgryźli hasło i znaleźli numer do mojego chłopaka.
Boże, za jakie grzechy?
Za jakie grzechy stało się to wszystko?
I dlaczego spotyka to właśnie mnie?
-Włączę głośnik, abyś słyszała to co mówi-oświadczył jeden z moich porywaczy.
Pierwszy sygnał, drugi, trzeci....
-Alice! Nawet nie wiesz jak się martwię! Co z tobą, gdzie jesteś, zrobili ci coś?-Justin zalewał mnie potokiem pytań. 
-Witaj przyjacielu-przerwał mu Louis.
-Kurwa
-Wiesz...spodziewałem się milszego powitania-powiedział Louis.
-Co zrobiłeś dziewczynie?-krzyknął Justin do telefonu.
-Spokojnie, jest tuż obok mnie
-Jest cała?
-Na razie tak,  ale powoli zaczyna mnie drażnić więc nie wiem czy z nią nie skończyć-uśmiechnął się po wypowiedzeniu tych słów. Wiedział, że powoli doprowadza chłopaka do szaleństwa.
-Zostaw ją w spokoju!-rozkazał.-Tu chodzi tylko i wyłącznie o mnie-zawiesił głos.
-Zgadza się, ale czy nie zrobię ci większej krzywdy, kiedy zabiję kogoś kogo...kochasz?
-Ta dziwka jest mi obojętna
-Więc dlaczego się wysilasz, próbując ją ratować?-zakpił.
-Nie chcę żebyś zabijał kolejną osobę, która nic ci nie zrobiła. Załatw to ze mną.
-Zgoda. Za pół godziny przy starej fabryce na końcu miasta, masz być sam, bo inaczej jednym ruchem zastrzelę sukę-rozłączył się.
Po chwili Louis skierował się w moją stronę. Złapał mnie za podbródek, tak, że mimowolnie na niego spojrzałam.
-Wiesz o tym, że i tak cię zabiję, prawda?-zaśmiał się.-Harry, dzisiaj wreszcie wyrównamy rachunki.
W tej chwili wyszli z pomieszczenia, a ja zostałam zupełnie sama. Słyszałam tylko jak przekręcają kluczyk w zamku więc na pewno nie było możliwości by się stąd wydostać. Jednak teraz moje myśli zaczęły krążyć wśród Biebera. Boże, Justin w co ty się wpakowałeś?! I o co w tym wszystkim chodzi? Zaczęłam płakać, nie potrafiłam dłużej dusić w sobie emocji. Nie tak wyobrażałam sobie ostatni dzień życia. To wszystko działo się dla mnie za szybko. Umrę jako młoda dziewczyna, bez chłopaka, bez przyjaciół. Po prostu świetnie. Płakałam coraz bardziej i coraz głośniej, ale nikt nie przychodził. Zostawili mnie. Powinnam się cieszyć, ale wiedziałam, że i tak wrócą. Ostatnie chwile spędzę w samotności-to było jasne.
Obok mojej twarzy przeleciał malutki motylek-cytrynek. Usiadł na mojej dłoni, a ja, zupełnie nie wiem dlaczego, uśmiechnęłam się. Tak jakby podniósł mnie na duchu.
-Tylko ty jeden mi zostałeś-szepnęłam do niego.
Pewnie chciałby stąd wylecieć... Gdybym tylko potrafiła jakoś zniszczyć tą okiennicę..
Okno! Cholera, czemu wcześniej na to nie wpadłam. Wystarczy wybić szybę. Rozejrzałam się po pokoju. Tylko jedno, drewniane krzesło. Mimo wszystko powinno wystarczyć.
Teraz, albo nigdy, szepnęłam do siebie. Powoli zbliżyłam się do okna i z największą siłą na jaką było mnie w tej chwili stać uderzyłam w szybę. Udało się. Łzy popłynęły mi po policzkach. Nie wierzyłam, że jestem wolna. Czułam ogromną ulgę, ale zarazem strach, że pewnie i tak znowu mnie złapią. Na tą myśl zaczęłam płakać jeszcze mocniej. Nie... Ty, razem nie dam się tak łatwo. Problem polegał jednak na tym, że teraz muszę ratować nie tylko siebie, ale i Justina. Cholera, cholera cholera!-zaczęłam krzyczeć jak najmocniej potrafiłam. Przecież to oczywiste, że sama nie dam rady. Gdybym tylko miała przy sobie telefon. Mogłabym zadzwonić na policję, albo chociaż po kogoś, kto mógłby mi w tej chwili pomóc. Od razu pomyślałam o Andrew. Martwiłam się o niego. Mimo wszystko traktowałam go jak przyjaciela. Pewnie ktoś go zauważył, leżącego na ulicy. Na pewno nie jest teraz sam. Uśmiechnęłam się do siebie. Te myśli dodały mi trochę otuchy, ale zaraz przypomniałam sobie w jakiej JA jestem sytuacji. W przeciwieństwie do niego stoję tu zupełnie sama i nawet nie wiem jak mam się dostać do tej pieprzonej fabryki, gdzie teraz pewnie odbywa się walka na śmierć i życie. Kurwa, Alice... myśl jak się stąd wydostać... Jak? Skoro sama nie wiem gdzie jestem?

Andrew POV
Obudziłem się w ponurym pomieszczeniu. Nade mną stała jakaś młoda dziewczyna. Kiedy powoli otworzyłem oczy zaczęła krzyczeć niezrozumiale. Zaraz potem do pokoju przybiegła starsza kobieta. Złapała mnie za rękę, pytając czy czuję się lepiej. Pokiwałem twierdząco głową. Nie mogło być przecież gorzej, prawda? Nie wiem nawet za co oberwałem i co stało się z Alice... Cholera. Szybko poderwałem się z łóżka, na którym leżałem. Starsza pani położyła rękę na moim ramieniu i z dużą siłą popchnęła mnie tak, abym znowu się położył.
-Moja przyjaciółka-zacząłem-ona.. nie wiem co się z nią dzieje. Muszę ją znaleźć.
Mój potok słów zatrzymała nastolatka, która od jakiegoś czasu wpatrywała się we mnie z troską.
-Na pewno nic jej nie jest-pocieszała mnie. Na jej twarzy zagościł nawet nieznaczny uśmiech.
-Tak myślisz?-zapytałem z niedowierzaniem?
-Tak-potwierdziła.

Wpatrywałem się w Alice, stojącą przy samochodzie. Boże, była piękna. Ann bardzo dobrze wykonała swoje zadanie. Z dziewczyny, chodzącej wiecznie w potarganych włosach i starych ciuchach, przeobraziła się w pięknego motyla. Uśmiechnąłem się. Nie wierzyłem, że właśnie dzisiaj odbędzie się nasza pierwsza randka, jeśli tak mogę to nazwać. Byłem już tak blisko niej.. Nagle poczułem ból w plecach. Zwinąłem się. Potem znowu. Tym razem w głowę. Chwyciłem bolące miejsce jedną dłonią. Poczułem, że spływa po niej krew. Zalałem się łzami. Próbowałem zawołać, ale w tym momencie ktoś uderzył mnie w twarz. Nie widziałem twarzy napastnika. Wszystko było jakby za mgłą. A ja tylko leżałem na twardej posadzce brukowej i powoli zamykałem oczy. Ostatnie o czym pomyślałem to, żeby nic nie stało się Alice.


Justin POV
Przede mną rozpościerał się piękny krajobraz, którego znaczną część stanowiły wysokie, zielone drzewa. Byłem już blisko. Stara fabryka kryła się w środku lasu. Dziwne i przerażające miejsce. Pełne narkomanów i tanich dziwek. Nie nawiedziłem tu przychodzić. Chociaż kiedyś byłem stałym bywalcem tego miejsca. Niestety wciąż pamiętam te czasy, kiedy niczym dziwnym było dla mnie codzienne zaciąganie się tymi świństwami. Ale nigdy, w przeciwieństwie do moich byłych znajomych, nie korzystałem z usług tych... kobiet. Ciekawe jak bardzo się tu zmieniło-zamyśliłem się. Nie byłem tu od ponad trzech lat. Zmieniłem się, a raczej to Alice mnie zmieniła, na lepsze. Nie wierzyłem, że kiedyś może mnie zdradzić. Zawsze wydawała mi się taka niewinna. I to był plus.
Z zamyślania wyrwała mnie dopiero kolorowa tabliczka

JESTEŚ NA MIEJSCU



CZYTASZ=KOMENTUJESZ 

Od autorki:
Dziękuję za wszystkie wyświetlenia, których jest już blisko 800 :) I niezmiennie: proszę o komentarze!
#LoveYouAll

2) ROZDZIAŁ DRUGI



2.
ALICE POV

Siedziałam w mojej malutkiej kawalerce i czekałam z niecierpliwością, kiedy nagle poczułam dłonie na moich ramionach. Odruchowo odwróciłam się.
-Witaj shawty-uśmiechnął się Andrew.-Wyglądasz dzisiaj tak...-przegryzł wargę.
-Jak tu wszedłeś? -przerwałam mu.-Nie słyszałam żadnych kroków...
Uśmiechnął się.
-Mam swoje sposoby...
Usiadł na kanapie stanowczo za blisko mnie. Odsunęłam się, ale on złapał mnie za talię i przyciągnął do siebie.
-A więc-spojrzał mi w oczy-co mam dla ciebie zrobić?
-Musisz pomóc mi wyjaśnić jedną sprawę. Mój chłopak...
-Chłopak?-podniósł pytająco jedną brew.
Potwierdziłam kiwnięciem głowy.
Podniósł się z miejsca i szybkim, agresywnym ruchem zrzucił szklanki stojące na blacie. Wiedziałam, że będzie wściekły, ale nie spodziewałam się, że będzie aż tak źle.
-Andrew! Andrew do cholery uspokój się i usiądź na miejscu.
-Mówiłaś, że nie będzie chodziło o chłopaka.
-Niezupełnie.
-Niech będzie. Mów co mam zrobić.
-Musisz zbliżyć się do Justina Biebera. Zostań jego przyjacielem, a on ci wszystko wyśpiewa.
-Co ma mi wyśpiewać?-zapytał z irytacją.
Opowiedziałam mu całą historię nie omijając żadnych szczegółów. Nie przerywał mi co bardzo mnie zaskoczyło.
-Po prostu chcę go odzyskać-zakończyłam opowieść.
-Niech będzie. Ale pod jednym warunkiem. Dasz mi się zaprosić do restauracji.
To nie było pytanie tylko stwierdzenie.
Zakrztusiłam się.
-Spokojnie kochanie. Muszę się tobą nacieszyć-złapał mnie za rękę-zanim znowu wrócisz do tego swojego popierdolonego chłopaczka-syknął.
Wyrwałam się z jego uścisku.
- Skoro grasz na takich zasadach to niepotrzebnie marnowałeś swój czas, nie musisz tego robić -skrzyżowałam ręce.
Przewrócił oczami.
-Jak chcesz-odparł.-Ale wiesz o tym, że nikt inny ci nie pomoże, prawda?
Wzięłam głęboki oddech. To była prawda. Był mi potrzebny, a nikt inny bezinteresownietego dla mnie nie zrobi. Po chwili namysłu zgodziłam się.
Uśmiechnął się z wyższością. Nagle oplótł swoje ręce wokół moich bioder.
-Przestań-syknęłam, próbując odepchnąć go od siebie.
Nie reagował. Jedynie wpatrywał się w moje oczy. Po czym pochylił się nade mną. Poczułam jak jego usta dotykają mojej szyi. Nie potrafiłam się uwolnić z jego uścisku. Nagle poczułam okropny ból.
-Puść mnie-jęknęłam.
Jednak nie dawał za wygraną.
-I tak będziesz moja -oświadczył i odszedł ode mnie.
Dotknęłam dłonią miejsca na szyi, gdzie jeszcze przed chwilą Adrew wbijał swoje zęby.
-Kiedyś cię zabiję-pomyślałam.-Przysięgam.

Następnego dnia

-Gdzie jesteśmy?-zapytałam, chociaż tak naprawdę nie interesowało mnie to, przez cały czas myślałam o tym, żeby jak najszybciej zakończyć ten wieczór i wrócić do domu.
-Broadway Street
-Chyba żartujesz-zakrztusiłam się, a on spojrzał na mnie ze zdziwieniem.
-O co ci chodzi?
-O nic. Po prostu to jest stolica drogiej rozrywki. Wszyscy wyglądają jak gwiazdy filmowe. Nie będziemy tu pasować-spojrzałam na moją tanią sukienkę, kupioną na wyprzedaży w zwykłej sieciówce.
-Mylisz się-odparł.
Kilka minut później zatrzymaliśmy się na parkingu, przy wysokim, szklanym budynku. Spojrzałam w kierunku Andrewa wyczekując, aż wyjaśni mi co to za miejsce.
-Broadway Centre, jesteśmy w samym centrum tej dzielnicy-uśmiechnął się.
Kiedy wyszliśmy z taxówki od razu spotkałam się z dezaprobatą przechodniów, przyglądających mi się. Każdy tutaj mógłby być celebrytą... Kosztowne stroje, perfekcyjnie ułożone fryzury, nienaganne sylwetki, figury kobiet jak i mężczyzn. Jak mówiłam wcześniej, nie pasowałam tu. Nagle poczułam jak ktoś łapie mnie za nadgarstek.
-Chodźmy-usłyszałam.
Razem z moim znajomym podeszliśmy do drzwi wejściowych wieżowca.
-Witaj w samym sercu miasta-szepnął mój.... towarzysz.
Przede mną stały tłumy bogatych dzieciaków i eleganckich, dorosłych par. Wszyscy trzymali torby z markowych firm. Wzdłuż korytarza ciągnęły się przecież gustowne sklepy z domów mody, takich jak Prada, Gucci czy Armani. Byłam w niebie. Kochałam zakupy, a to było miejsce idealne do kupienia nowych ubrań. Udaliśmy się jednak na drugie piętro. Tam było znacznie ciszej i spokojniej. Nie roiło się od ludzi więc zamiast rozmów słyszałam tylko odgłosy muzyki dochodzącej z jednego z pomieszczeń. Chwilę później właśnie tam zaprowadził mnie Andrew.

KELSEY POV

Nie mogłam uwierzyć w to co widziałam. Ta dziewczyna na prawdę zdradzała Justina. Przeklnęłam cicho. I to do niej chłopak chciał wrócić. Marnuje dla niej swój czas-pomyślałam. Szybko wyciągnęłam aparat fotograficzny i zrobiłam zdjęcie, kiedy wychodzili z samochodu. Dowód na to, że ta dziwka się z kimś spotyka. Kątem oka spojrzałam na tą dwójkę. Odchodzili w stronę wieżowca. Śledziłam ich już od kilku godzin, ale wciąż nie miałam zdjęć pokazujących ewidentną zdradę. Musiałam udać się za nimi bez względu na konsekwencje. Szybko wtopiłam się w tłum. Wodziłam wzrokiem poszukując Alice. Jednak ludzi było zdecydowanie za dużo i z łatwością ich zgubiłam. Byłam na siebie wściekła, bo to oznaczało, że być może straciłam szansę na przyłapanie tych dwojga. Musiałam udać się na zewnątrz i czekać...

ALICE POV

Chłopak powoli otworzył drzwi.
-Witaj w moim królestwie-szepnął.
W pomieszczeniu roiło się od ludzi. Wszyscy byli ubrani tak jak przystało na tutejszą modę. Wygodnie, elegancko i...drogo.
Andrew podszedł do wysokiej, młodej kobiety zostawiając mnie przy drzwiach wejściowych. Przez chwilę zastanawiałam się czy po prostu stąd nie uciec, chciałam już wrócić do domu. Mimo wszystko postanowiłam zostać, w końcu jestem tu tylko dla tej małej, głupiej kartki. Minęło dość dużo czasu.
-Może powinnam przypomnieć mu o swojej obecności?-pomyślałam. Podeszłam bliżej. Chciałam przynajmniej dowiedzieć się czemu tu jesteśmy. Wreszcie Andrew zauważył moją obecność. Uśmiechnął się, po czym przedstawił mi dziewczynę, z którą jeszcze przed chwilą rozmawiał. Zamieniłyśmy ze sobą parę zdań, aż przerwał nam chłopak.
-Jesteśmy spóźnieni. Czy mogłabyś pomóc Alice w przygotowaniu-zwrócił się do Ann, właśnie tak miała na imię.
Przytaknęła. A ja zdezorientowana udałam się za nią do innej części pomieszczenia. Zatrzymałyśmy się przed     czerwoną kurtyną, przed którą stało kilka manekinów. Moja nowa znajoma wskazała na jeden z nich.
-Co myślisz o tej sukience?-zapytała niepewnie.
-Szczerze? Nigdy nie widziałam czegoś tak pięknego.
Zaśmiała się. A ja wpatrywałam się tylko w biały, koronkowy strój, ze złotymi elementami.
-Od dzisiaj jest tylko twoja-oznajmiła Ann.
Popatrzyłam na nią ze zdziwieniem.
-Jak to moja? Nie mam pieniędzy żeby za nią zapłacić.
-To prezent-spojrzała kontem oka na mojego przyjaciela stojącego paręnaście metrów dalej.
-Nie mogę.
-Dlaczego? Ta cała galeria należy do Andrewa. A tak właściwie do jego dziadka, ale teraz to jego wnuk-uśmiechnęła się-wszystkim się zajmuje. Więc jego te stroje nic nie kosztują. Naprawdę nigdy nie zastanawiałaś się czemu zawsze chodzi tak dobrze ubrany? Ma swoją ekipę stylistów, fryzjerów. Ja na przykład zajmuje się jego strojami  wyjściowymi.
-Rzeczywiście, ubrany jest nadzwyczaj dobrze. Domyślam się, że to twoje dzieło-zaśmiałam się, a ona po chwili zawtórowała mi śmiechem.
-Zgadza się, ale w tej chwili mam pomóc tobie, a nie jemu w dopasowaniu odpowiednich dodatków do tej ślicznej sukienki.
-Niech będzie-przegryzłam wargę.-Wiesz może chociaż gdzie on mnie zabiera?
-Do restauracji nieopodal-spojrzałam na nią ze zdziwieniem.
-Czy ten chłopak myśli, że to-przełknęłam ślinę-randka?
-A nie?-odparła ze zdziwieniem.
-Mam chłopaka-odpowiedziałam.
-Andrew będzie zawiedziony-westchnęła.
-Jestem tu, a przynajmniej miałam być, tylko ze względu na to, że postanowił mi w czymś pomóc. A czuję, że z tego spotkania i tak nie wyniknie nic dobrego.

Kiedy byłam już gotowa do wyjścia i pożegnałam Ann od razu rzuciłam się do poszukiwania Andrewa. Od jednej z fryzjerek dowiedziałam się, że chłopak czeka na parkingu. Jednak gdy podeszłam do samochodu nigdzie go nie było. 
-Cholera Andrew-szepnęłam. 
W tym momencie ktoś złapał mnie od tyłu za talię.
-Witaj shawty-usłyszałam. Nie kojarzyłam tego męskiego głosu i bardzo mnie to zaniepokoiło. 
-Możesz mnie puścić?-starałam wyrwać się osobie stojącej za mną. Jednak on tylko się zaśmiał. 
-Dlaczego miałabym to robić kochanie?-zapytał sarkastycznie. 
-Chciałabym przynajmniej zobaczyć kim jesteś-mruknęłam.
-Oczywiście-złapał mój podbródek, lekko go obracając w prawą stronę. Zobaczyłam odbicie mężczyzny w szybie czarnego samochodu.
-Widzisz tego Range Rovera? To właśnie do niego wsiądziesz-powiedział popychając mnie w stronę drzwiczek. Próbowałam się wyrwać. Moim obcasem nadepnęłam na jego stopę, jednak ani drgnął. 
-Kurwa-odezwałam się. 
-Odzywaj się grzeczniej, suko-syknął. 
Jestem w dupie. 
Nawet moje krzyki nic nie dawały. Na parkingu nie było żadnych przechodniów. W końcu mężczyźnie udało się wprowadzić, a raczej wepchnąć mnie do środka. 
-Boże, gdzie Andrew?-zapytałam cicho jakby samą siebie.
Jednak mój porywacz usłyszał to co powiedziałam. 
-Hm... gdzieś tam leży... -zaczął wymachiwać ręką. 
-To znaczy? 
-To znaczy, że prawdopodobnie teraz potrzebuje lekarza-uśmiechnął się, a moje serce na chwilę stanęło.
-Za...zabiłeś go?-jąkałam się. 
-Nie... chyba nie, ja tylko go postrzeliłem, nie wiem tylko co mu zrobił mój wspólnik.. 
Przełknęłam ślinę.
-Nie bój się. Na razie nie masz czego. Raczej powinnaś się cieszyć, że jeszcze żyjesz.
 Jest już po mnie. 
-A tak przy okazji, jestem Harry-podał mi rękę.
Nie odwzajemniłam gestu. W co on grał?
-Niegrzeczna jesteś, powinnaś trzymać się manier.
-Chuj mnie to obchodzi-prychnęłam, krzyżując ręce.
-Jak chcesz....
Resztę podróży odbyliśmy w zupełnej ciszy
-Jesteśmy na miejscu-odezwał się chłopak.
Uchyliłam szybkę. Zatrzymaliśmy się przed niewielkim, starym budynkiem.Przegryzłam wnętrze policzka.
-Co chcesz ze mną zrobić?
-Dowiesz się w swoim czasie-odparł.
Wysiadłam z auta i już po chwili czułam, że jego dłonie spoczywają na moich ramionach. Zaczął popychać mnie w stronę gmachu. Był za silny, bym mogła jakkolwiek się wyrwać.
-Nie ruszaj się-syknął.-Będzie lepiej i dla mnie i dla ciebie
Już nie stawiałam oporu, brakowało mi energii. I tak nic by to nie dało. Miał nade mną przewagę. Stanęliśmy na przeciwko zamkniętych na kłódkę drzwi. Spoglądałam jak chłopak stara się znaleźć kluczyk w kieszeni.
-Ku*wa-przeklnął głośno.-Poczekaj-rzucił szybko, oddalając się w kierunku samochodu.
To była moja jedyna szansa. Kątem oka dostrzegłam, że otwiera drzwiczki. Nie zwracał na mnie uwagi. Bezszelestnie przesunęłam się o kilka metrów, aby stanąć za szerokim klonem. Rozglądnęłam się. Zainteresowała mnie rozbita szyba w oknie na parterze budynku. Podeszłam do niej, postanowiłam przecisnąć się przez wybity otwór.Poczułam, że kawałek szkła wbija mi się w rękę. Zignorowałam ból. Byłam już tak blisko.Wreszcie poczułam grunt pod nogami. Byłam w środku.
-Nareszcie wolna-szepnęłam.
Wnętrze pokoju oświetlały mi jedynie nieliczne promienie słońca wpadające przez okno. Byłam w niewielkim pomieszczeniu, praktycznie pozbawionym mebli. Po mojej prawej stronie znajdował się jedynie stolik, schowałam się za nim w obawie, że Harry może mnie dostrzec.
-Będzie dobrze-powtarzałam w myślach. Jednak w tej chwili potrzebowałam pomocy.  Pośpiesznie wyciągnęłam komórkę i wybrałam numer do jedynej osoby, której mogłam w tej chwili zaufać. 
-Justin?
Odebrał po trzecim sygnale.
-O co chodzi?-odezwał się.-Przepraszam, ale nie mogę teraz rozmawiać
Teraz? Pewnie nie będzie chciał rozmawiać ze mną już nigdy...
-Do cholery, zapomnij o tym jak bardzo mnie nienawidzisz chociaż na chwilę. Proszę... 
-Ale naprawdę nie mogę....-doskonale wyczułam, że kłamał.
Musiałam mu przerwać.
-Posłuchaj mnie. Proszę cię tylko o to-przełknęłam ślinę.-Zostałam po-porwana.
Justin kaszlnął kilka razy, tak jakby się krztusił.
-Jak to porwana? Gdzie jesteś?-krzyknął.
Wreszcie się przejął.
-Wiem tylko tyle, że w opuszczonym budynku. Justin... boję się. On zaraz mnie znajdzie.
-Ale kto?
-Przedstawił się jako Harry. 
-Kurwa. Zostań tam, gdzie jesteś. On zdecydowanie nie jest kimś odpowiednim dla ciebie. 

Kelsey pov
Zgubiłam ich. Jechałam za czarnym Range Roverem, ale wystarczyła tylko chwila nieuwagi, by go zgubić. Mam problem. Fakt, że dziewczyna została porwana raczej nie spodoba się Justinowi. Może powinnam zadzwonić po policję? Nie... najlepiej będzie poinformować chłopaka.
Szybko wybrałam numer do mojego przyjaciela.
-Justin?
-Znalazłaś Alice?!-zapytał. W jego głosie słyszałam smutek i złość.
-Mam mały kłopot...-zaczęłam.
-To, że porwali dziewczynę uważasz za MAŁY kłopot?!-wyraźnie zaakcentował przedostatni wyraz.
Skąd on wie?
-Słuchaj, teraz musisz ją odszukać. Masz odpowiedni sprzęt by to zrobić, prawda?-powiedział z nadzieją w głosie.
-Tak, ale będziesz musiał mi pomóc. Spotkajmy się za pół godziny w klubie 'Albatros'.
-Dziękuję-szepnął i się rozłączył.
Był tak bardzo zdesperowany by ją znaleźć. A ona... ona zdradzała go z pierwszym lepszym facetem. Nie była dla niego odpowiednia. Jak najszybciej powinnam  zakończyć ich znajomość, po to, by Justin skupił się na mnie... tylko co powinnam zrobić, aby o niej zapomniał? Może, gdybym jej nie znalazła...



CZYTASZ=KOMENTUJESZ 

Od autorki: 
Gangsterskie klimaty nie powinny trwać długo, o ile tego chcecie. Proszę o komentarze z Waszymi opiniami :) #LoveYouAll

1) ROZDZIAŁ PIERWSZY



1.
Kochała go. Mimo wszystko kochała.
Jeszcze niedawno zapełniał ją, że będą razem na zawsze.
W tej chwili zadawała sobie pytanie jak mogła wierzyć w te zapewnienia. Teraz chciała po prostu wymazać go z pamięci. Wiedziała, że nie będzie to łatwe, ale musiała to zrobić. Nie mogła pozwolić, żeby wspomnienia raniły ją za każdym razem. Była za słaba psychicznie.

JUSTIN POV

Cholera. Zachowałem się jak skończony dupek. A zresztą! Nie chcę mieć z nią nic wspólnego, zdradziła mnie i nic jej nie tłumaczy...

Spacerowałem wokół starych budynków, zastanawiając się, kiedy znowu będę mógł zobaczyć moją dziewczynę. Alice wyjechała na tydzień, tęskniłem za nią. Nie mogłem doczekać się naszego spotkania. Właśnie podziwiałem tutejszą architekturę, kiedy moją uwagę przykuła przytulająca się para, stojąca przy pobliskiej restauracji. Uśmiechnąłem się przypominając sobie, jak jeszcze kilka dni temu byłem tu z Ali. Wpatrywałem się w nich jeszcze chwilę, kiedy nagle uświadomiłem sobie, że znam tą dziewczynę. Jej ciemne, falowane włosy, niski wzrost i ta jasnobrązowa kurtka, którą miała na sobie na każdym naszym spotkaniu. Przeklnąłem cicho. Czy to naprawdę była ona? Przez chwilę para stała zwrócona w moją stronę, dlatego zdążyłem przyjrzeć się jej jeszcze dokładniej. Z profilu wyglądała bardzo podobnie, nie mogłem stwierdzić dokładnie, bo miała bardzo mocny makijaż. 
Mimo wszystko wydawało mi się, że to ona. A więc to koniec-pomyślałem i powoli odszedłem.

Chciałem zapomnieć. Ale nie umiałem. Jest dla mnie zbyt ważna. Kocham ją i nie wiem czy kiedykolwiek się to zmieni...

ALICE POV

Nie mogłam bezczynnie siedzieć. Chciałam go odzyskać. Ale jak, skoro on zgrywa niedostępnego? Wiedział coś o czym nie chciał mi powiedzieć. Może powinnam dać sobie spokój? Może... ale nie spocznę, póki nie dowiem się o co chodziło. Nie obchodzi mnie to, że nie chce mnie widzieć. To jego problem, bo przynajmniej na razie postaram się o to, by był skazany na moje towarzystwo. Muszę zacząć działać... ale potrzebna mi będzie pomoc.

JUSTIN POV

Wyklinałem na własne życie. Moje myśli były skupione tylko w okół niej. Była w mojej głowie 24 godziny na dobę. A ja chciałem o niej zapomnieć. Boże, co jest nie tak? Ten rozdział powinien być już dawno zamknięty. Powinien, ale nie jest. Chciałem dowiedzieć się czemu to zrobiła. Ale jak? Sam na pewno nie dam sobie rady. Ktoś będzie musiał mi pomóc. Ktoś, kto zrozumie w jakiej sytuacji jestem, a znam tylko jedną osobę, która da sobie z tym radę...

ALICE POV

-Andrew! Musisz mi pomóc!
-Spokojnie shawty-byłam przekonana, że w tej chwili zadziornie się uśmiechał.
Denerwowała mnie jego pewność siebie, ale z pewnością przyda mi się, w końcu nie raz zajmował się takimi rzeczami.
-Czego ode mnie potrzebujesz?-zapytał.
-Chodzi o numer telefonu-zaczęłam.
-Który facet podoba Ci się tym razem?-wyczułam sarkazm w jego głosie.
-Nie chodzi o to...
Chłopak odetchnął z ulgą. Nigdy nie ukrywał, że podobałam mu się. Przyznam szczerze, że też był całkiem niezły. Ale jest przeciwieństwem Justina. Ma kruczoczarne włosy, jest wyższy i w przeciwieństwie do mojego chłopaka potrafił stać przed lustrem kilka godzin, by dobrze wyglądać.
-To nie sprawa na telefon...  
-Mam przyjechać?
-To niestety konieczne.
-Niestety? Wiesz... Spodziewałem się większego entuzjazmu, skoro tak dawno się nie widzieliśmy-posmutniał-ale niech będzie. Będę za pół godziny skarbie-rozłączył się zanim zdążyłam cokolwiek powiedzieć.
Skarbie... i właśnie dla tego nie chciałam go widzieć, być największym podrywaczem jakiego znałam więc teraz miałam przeczucie, że przez niego znajdę się w jeszcze większych tarapatach.

JUSTIN POV
-Kelsey?
 -Justin! Miło Cię słyszeć-zaczęła, po czym szybko dodała-zapewne nie dzwonisz bezinteresownie, więc przejdź do rzeczy-odparła.
-Czy jestem aż tak przewidywalny?-mruknąłem.
-Bardziej niż Ci się zdaje-zaśmiała się.
Lubię ją. Jest taka niewinna, ale mimo wszystko potrafiła walczyć o swoje. A tego potrzebowałem.
-Wciąż pracujesz w dziale detektywistycznym?-zapytałem.
-Zgadza się.
-Czy mogłabyś sprawdzić dla mnie... pewną osobę?-załamałem głos.
-Nie powinieneś jej kontrolować, skoro jest dla ciebie ważna-przejrzała mnie.
Stąd mogła to wszystko wiedzieć?
Znowu usłyszałem jej śmiech,
-Nie musisz zastanawiać się skąd wiem, znam się na mojej robocie, Takie sprawy są na porządku dziennym. Znam ludzi i potrafię wnioskować. Ale powiedz mi o niej coś więcej-zachęciła.
Nie wahałem się przed tym. Potrafiła słuchać i udzielać rad. Po zakończeniu mojego opowiadania tylko cicho szepnęła:
-Naprawdę musi być ważna skoro chcesz ją odzyskać. Nie zaprzeczaj, nie robiłbyś tego, gdybyś nie chciał z nią być-przerwała.-Pomogę ci. Dwa dni powinny mi wystarczyć. Zobaczymy się w poniedziałek-oświadczyła, po czym szybko zakończyła rozmowę.
Nie zdążyłem nawet podziękować. 

CZYTASZ=KOMENTUJESZ

Od autorki: 
Wszystkie komentarze są dla mnie bardzo ważne, każda opinia, pozytywna czy negatywna pozwoli mi przeprowadzić zmiany! Ciebie to nic nie kosztuje, a mi bardzo pomoże :)
#LoveYou

PROLOG



Poradzę sobie
-Wiesz przynajmniej po co tam idziesz?
-Po to, aby wyjaśnić kilka spraw

Alice już od paru dni wiedziała że pomiędzy nią, a poznanym kilka miesięcy wcześniej chłopakiem, źle się dzieje. Do niedawna byli nierozłączni-wciąż wysyłali do siebie słodkie smsy, rozmawiali całymi godzinami. A w zeszłą środę, kiedy zagadała do niego na jednym z chatów zbył ją, pisząc po prostu „spadaj”.  Alice jednak ciągnęła rozmowę. On odpisywał coraz wulgarniej. Potem zaczęła dostawać wiadomości obrażające ją i jej bliskich. Za każdym razem próbowała wyjaśnić, że nie wie o co mu chodzi, ale on zgrywał niedostępnego. Jakby był kimś zupełnie obcym.

later

Po sali rozległ się stukot damskich obcasów. Wszędzie umiałby rozpoznać ten dźwięk. Wiedział, że to ona. Bez słowa usiadła przy zarezerwowanym stoliku, co sekundę spoglądając w jego stronę. Blondyn, wysoki na 175 centymetrów. Przystojny. Ubrany był w czarną marynarkę, pod którą spoczywał wyblakły T-shirt z napisem „Just be with you”. „Po prostu być z tobą” Czy wiązało się to z nimi? A może to tylko pierwsza koszulka jaka wpadła mu w ręce?
-Chciałeś się spotkać….-zaczęła.
-Zgadza się-przerwał.- Chcę wiedzieć, kim tak naprawdę jesteś?
-Nie rozumiem o co chodzi....
-Przynajmniej teraz nie udawaj. Przynajmniej raz spróbuj być szczera-poprosił.
Siedziała w głębokim zamyśleniu. A on tylko wpatrywał się w dziewczynę.

-Przepraszam, czy coś podać? –nagle usłyszeli głos kelnera.
-Jeszcze się zastanawiamy-szorstko odpowiedział chłopak.

Po tych słowach pracownik restauracji udał się w kierunku innej pary, która w przeciwieństwie do nich ciągle się uśmiechała. Z pewnością cieszyli się, że mogą razem spędzać czas...

-Justin...naprawdę nie wiem co powiedzieć-szepnęła po czym położyła dłoń na jego ręce. On jednak szybko odsunął się od niej, po czym podniósł się z miejsca i odszedł w kierunku wyjścia. Pobiegła za nim. A kiedy byli już na zewnątrz krzyknęła:
-Naprawdę chcesz żeby to się tak skończyło?
Odwrócił się w jej stronę. Zobaczył, że z oczu ukochanej płyną łzy. Nie mógł znieść tego widoku, dlatego zwrócił się w przeciwną stronę, po chwili wsiadając do jednej z taxówek.
Na ten widok Alice rozpłakała się jeszcze mocniej. A mimo tego, że obok niej wciąż przechodziły tłumy ludzi, została sama... Sama na jednej z nowojorskich ulic.

UWAGA!

  1. W opowiadaniu stosowane są liczne wulgaryzmy. Mam nadzieję że nie zniechęci to Was do czytania!

  2.  Użyte zostały imiona i wizerunek postaci. Jednak sama opisywana historia jest w zupełności fikcyjna, ani nie ma na celu obrażania danych postaci. 

  3. Jeśli czytasz, proszę o komentarz. Nie zajmuje to zbyt wiele czasu, a mi znacznie pomaga.  

 


INFORMACJA

Nastąpiły małe zmiany w opowiadaniu dot. spotkania z Andrew, które opisane są na początku 2 rozdziału. Nie zmieniają za dużo w samej fabule jednak warto się z nimi zapoznać :)

#LoveYouAll